BORUTA
Łęczyca, w pośród błot, nad rzeką Bzurą. Tu Boruta, to nazwa sławnego diabła, co dotąd siedzi pod gruzami łęczyckiego Zamku.
Żyje on długo, bo już niemal sześć wieków. Teraz jednak już się zestarzał, gdyż wielce się ustatkował i mało o sobie daje wiadomości. Imię to było niegdyś bardzo znane i niejeden szlachcic łęczycki, Piskorzem, od tłustych i popularnych tu ryb nazywany, gdy chciał dogryźć sąsiadowi, przeklinał: „Żeby go Boruta zdusił, albo łeb ukręcił!” a diabeł, który chętnie takie złorzeczenia słuchał, dopełniał nieraz życzenia.
W pobliżu Zamku łęczyckiego mieszkał szlachcic niewiadomego nazwiska i herbu. Był on nad wyraz rosły i silny. Nikt z nim nie mógł się mierzyć na szable, bo od razu przeciwnikom silnym zamachem wytrącał oręż z ręki. Nawet wielu atakujących nie dało rady rębaczowi, gdy się plecami on o dom oparł.
Ponieważ szlachcic był bardzo silny i miał w sobie wielką moc sądzono, że mu sam diabeł pomaga i nazywano go Borutą, a że nosił siwy płaszcz, dla odróżnienia od prawdziwego diabła dostał przydomek Siwego Boruty.
Od tej chwili, nikt go nie zaczepiał. Każdy mijał lub ustępował mu z drogi. Nawet w gospodzie pijana szlachta, kiedy szukała zaczepki, na sam głos Siwego-Boruty, wychodziła na zewnątrz karczmy by tam między sobą wyjaśniać i rozstrzygać spory.
Siwy Boruta był bardzo zadowolony, że tak go szanują, a był to raczej strach sąsiadów, co znali moc „żylastej prawicy” niż szacunek. Pewny swego i zuchwały w przechwałkach odgrażał się także, że jak złapie prawdziwego Borutę, to mu karku nadkręci, a skarby, których pilnuje zabierze. Słyszeć się wtedy zdawało, że w piecu lub za piecem ktoś jakby szydersko się podśmiewał.
Siwy Boruta kiedy pił, a pił nie mało, bo najtęźsi bracia piskorze nie mogli go przepić, zawsze jednak pierwszą szklankę wypijał za zdrowie diabła. A wtedy słyszano odgłos, jakby gruby i przeciągły „dziękuję!”
Siwy Boruta miał dużo pieniędzy, ale jak to w łatwym życiu bywa szybko je w hulance roztrwonił. Postanowił zatem dostać się do legendarnych skarbów i wziąć z parę mieszków złota od „swego miłego pana brata,” jak nazywał diabła Borutę.
O samej północy, z rozświetloną latarnią, zuchwały szlachcic, ufając swojej sile i szabli, poszedł do lochów średniowiecznego gmachu. Trzymając w jednej ręce wyostrzoną turecką demeszkę, a w drugiej latarnię rozświetlał ciemności dookoła panujące. Ze dwie godziny chodził po krętych schodach i lochach łęczyckiego zamczyska. Nareszcie odnalazł w murze ukryte drzwi, gdy je wybił, jego oczom ukazały się niezliczone skarby, zaś w koncie w postaci sowy z iskrzącymi oczyma, na bryle złota, siedział sam Boruta.
Na ten widok zuchwały szlachcic zbladł i zadrżał; spocił się potężnie ze strachu. Po chwili, gdy zauważył, że nie dzieje się mu krzywda doszedł do siebie i tylko wyrzekł z cicha z ukłonem i pokorą:
„Mnie wielce miłościwemu panu bratu kłaniam uniżenie!”
Sowa kiwnęła tylko głową, co rozweseliło nieco Siwego-Borutę. Ukłoniwszy się raz jeszcze, zaczął wypełniać siwej kapoty kieszenie i mieszki, złotem i srebrem. Tak je obładował, że zaledwie mógł się obrócić.
Już świtać zaczęło, a szlachcic nie przestawał garściami ściągać złota. Na koniec, gdy już brakło mu wszystkich kieszeni, nie mając go gdzie włożyć, zaczął w gębę sypać; a że miał niemałą, nasypał dosyć. Ponownie ukłonił się stróżowi i wyszedł z lochu.
Zaledwie staną na progu, kiedy drzwi się same zatrzasnęły i przycięły mu całą piętę. Nawet nie krzyknął, gdyż złotem wypchane miał usta.
Kulejąc, krwią znacząc ślady kroków swoich, przeładowany skarbami, dobywając ostatki sił, ledwo doszedł do domostwa.
Upuścił na podłogę złoto i srebro, wypluł z napchanej gęby, a sam padł wysilony i słaby. Odtąd miał dużo pieniędzy, ale siłę stracił i zdrowie. Przestękał całą resztę życia. Tak z mocarza, stał się słabym człowiekiem. Tak chciwość, wyrywność i zbytnia wiara w swoją moc okazała się zgubą dla niego samego. Pewnego smutnego dnia, gdy w kłótni o miedzę wyzwał sąsiada, ten, którego dawniej jednym palcem obalał Siwy-Boruta, pokonał bogacza i zabił.
Domostwo jego pustkami zostało. Nikt tam zamieszkać nie chciał, bo sam diabeł Boruta często przesiadywał w starej wierzbie, co na podwórzu rosła. Odwiedzał izby i alkierz, pozostałe skarby przenosząc na powrót do Zamku w Łęczycy. (JJ.)
(na podstawie „Klechd, Starożytnych podań i powieści ludu polskiego i Rusi”
zebranych i spisanych przez Kazimierza Władysława Wóycickiego, Warszawa 1837)